Sienicki o Sobie. Taki, dość przewrotny tytuł, nadała szefowa galerii Milano, Elżbieta Kochanek, wczoraj otwartej, ultraskromnej wystawie prac Jacka Sienickiego. Przewrotny, bo każdy kto znał Sienickiego wie, że akurat “o Sobie”, ten malarz, z reguły nie mówił wcale albo nader rzadko. Wychodził z rozsądnego i dzisiaj zupełnie zapomnianego założenia, że o malarzu najpełniej świadczą najzwyklejsze, malarskie fakty a nie, nawet najefektowniejsza, szermierka zręcznych sformułowań. Malarskie fakty czyli obrazy. Tych obrazów, albo trafniej obrazków, jest w Milano kilkanaście. Wszystkie z najprostszego “nurtu”, na granicy malarskich “odpadów”. Tę granicę Sienicki najbardziej cenił i ustalił słynnym zdaniem: obraz nie musi być udany, żeby był piękny, jak …życie. Ale musi zawierać wszystko to,  co jest ważne, jak …życie.

Mówił też, że: obraz może powstać i w 15 minut, byleby zawierał właściwe kontrasty. Pozostanie Jego zagadką, jak zdołał pomieścić te kontrasty, jeżeli spektrum wolnego na nie miejsca zostawił między szarym a szarym, między dwoma czerniami albo między zgaszoną zielenią, a oliwkowym ugrem. Patrzymy na niewielkie, ciche monochromy Sienickiego z “otwartą gębą” główkując, jak powiązać to ze spektaklem dzisiejszych sztuk wizualnych, wrzaskiem i zgrzytem kolorowej miazgi festiwali nowej sztuki, z tymi, wszystkimi “działaniami”, “manifestami sztuk stosowanych”, “sposobami na nowoczesność”, “przepisami na adekwatność”, do tego w skali i wyrazie przeciętnego semafora. Otwierająca wczoraj wystawę, właścicielka Milano, patrząc z perspektywy niemal ćwierćwiecza aktywności swojej galerii, przypomniała moment, w którym, mieszkający nieopodal Jacek Sienicki, pojawił się u niej po raz pierwszy. “Od progu ujął mnie swoją prostotą i klasą, zupełnie nieczuły na pieniądze, sukces i tzw. karierę. Zainteresowany był dialogiem, otwarty, uważny i pełen szacunku. Z dystansem do spraw, nie do ludzi”.

Jaki to kontrast, pomyślałem, do wiecznie nabzdyczonej, “ważnej”, “jedynie ważnej” i “najważniejszej”, dzisiejszej braci artystyczno-kuratorskiej na ważnych etatach. Nafaszerowanej sukcesem z publicznych grantów i sytych nieswoich możliwości. Jaki to kontrast, między zatopionym po uszy w dziesiątkach lat malarskiej roboty i do końca PEŁNYM WĄTPLIWOŚCI malarzem, a tymi wszystkimi z “wielkim, międzynarodowym dorobkiem”, z eksplodującym talentem i całkowitym brakiem elementarnych wątpliwości. W takim razie, ja też ich nie mam i powiem tak: dzisiaj, 11 lat po śmierci Jacka Sienickiego, malarza z Saskiej Kępy, najbardziej warszawskiego z polskich malarzy, Jego retrospektywy  w Warszawie nie będzie. Ci, którzy do niej nie dopuszczą, dobrze wiedzą, że byłaby ona ostatecznym dmuchnięciem, w ten napompowany do granic przyzwoitości balon resortu współczesnej, polskiej kultury.

W skromnej Milano, Sienicki skromnie więc sam szepce “o sobie”. Bo kto, niby, miałby coś sensownego i zdecydowanie mniej skromnego O NIM, nam dzisiaj wykrzyczeć?